Szanowni Państwo,
dziś obchodzimy Międzynarodowy Dzień Teatru, czyli święto twórców, miłośników i wszystkich osób związanych z teatrem. Dzień Teatru ustanowiono w czerwcu 1961 roku podczas XI Światowego Kongresu Międzynarodowego Instytutu Teatralnego, który obchody ustalił na 27 marca, czyli rocznicę otwarcia Teatru Narodów w Paryżu. W tym dniu twórcom, pracownikom teatru i widzom życzymy wszystkiego pięknego. Serdecznie zachęcamy również do zapoznania się z treścią orędzi autorstwa Carlosa Celdrána oraz Antoniny Grzegorzewskiej.
Autorem pierwszego orędzia jest Carlos Celdrán - wielokrotnie nagradzany i ceniony reżyser teatralny, dramaturg, wykładowca akademicki i profesor pracujący w Hawanie na Kubie, lecz prezentujący swoje prace na całym świecie. Poniżej zamieszczamy pełną treść orędzia:
Zanim obudziłem się w teatrze, moi mistrzowie już tam byli. Zbudowali domy i zasady na resztę swego życia. Nie zna się wielu z nich albo ledwie pamięta, pracowali bowiem w ciszy, w skromnych salach prób i salach pełnych widzów, powoli, aby po latach pracy i wspaniałych osiągnięć opuścić swoje miejsca i zniknąć. Kiedy zrozumiałem, że moim zajęciem i moim osobistym przeznaczeniem będzie pójście w ich ślady, zrozumiałem też, że odziedziczyłem po nich tę ponurą i jedyną tradycję - życia czasem teraźniejszym, bez oczekiwania na coś innego, niż osiągnięcie jasnej, niepowtarzalnej chwili, chwili spotkania z drugim człowiekiem w ciemnościach teatru, bez żadnego innego wsparcia, niż prawda gestu i odkrywczego słowa.
Mój kraj teatralny to chwile spotkań z widzami, którzy przybywają noc w noc do naszej sali z najdalszych zakątów miasta, aby towarzyszyć nam i dzielić z nami godziny, minuty. Z tych wyjątkowych chwil buduję swoje życie, przestaję być sobą, cierpieć ze swojego powodu, rodzę się na nowo i wtedy rozumiem, co znaczy robić teatr: żyć chwilami czystej, ulotnej prawdy; wiedzieć, że to, co mówimy i robimy, tam w świetle sceny, jest prawdziwe i odzwierciedla to, co najgłębsze i najbardziej w nas osobiste. Mój kraj teatralny, mój i moich aktorów, to kraj utkany z tych momentów, w których zostawiamy maski, retorykę, strach bycia kim jesteśmy i podajemy sobie ręce w ciemności.
Tradycja teatru jest horyzontalna. Nie ma nikogo, kto by powiedział, że teatr znajduje się w jakimś centrum świata, w jakimś mieście czy budynku uprzywilejowanym. Teatr, tak jak ja go odbieram, rozciąga się według pewnej, niewidzialnej geografii, miesza żywoty tych, co go tworzą z rzemiosłem teatralnym w jedną, scaloną ekspresję. Wszyscy mistrzowie teatru umierają ze swoimi momentami geniuszu i swym niepowtarzalnym pięknem, wszyscy znikają w ten sam sposób nie pozostawiając niczego, co by chroniło ich przed zapomnieniem i czyniło dostojnikami. Mistrzowie teatru to wiedzą, żadne uznanie nie ma znaczenia wobec pewności, że u podstaw naszej pracy leży tworzenie momentów prawdy, wieloznaczności, siły, wolności w czymś najbardziej nietrwałym. Nie pozostanie z tego nic więcej, niż jakieś dane lub nagrania prac na wideo i fotografie, które zachowają jedynie bladą ideę tego, co zrobili. I zawsze będzie brakować w tych zapisach cichej reakcji publiczności, która w mgnieniu oka rozumie, że to, co się dzieje na scenie, nie może być ani przełożone na to, co na zewnątrz ani tam odnalezione, że prawda, którą poznaje, to doświadczenie życiowe i że przez sekundę jest ona bardziej przejrzysta niż samo życie.
Kiedy zrozumiałem, że teatr jest krajem samym w sobie i że to ogromne terytorium, które obejmuje cały świat, zrodziła się we mnie myśl, że to jest także wolność: nie musisz się oddalać ani ruszać z miejsca, w którym się znajdujesz, nie musisz biec ani się przemieszczać. Żyjesz tam, gdzie jest publiczność. Tam są twoi towarzysze, których potrzebujesz obok siebie. Poza twoim domem masz codzienną rzeczywistość, ponurą i nieprzeniknioną. Pracujesz więc w tym rzekomym unieruchomieniu, żeby tworzyć największą z podróży, żeby powtórzyć Odyseję, podróż Argonautów: jesteś nieruszającym się z miejsca podróżnikiem, który nie przestaje przyspieszać zagęszczenia i surowości twojego rzeczywistego świata. Twoja podróż prowadzi do tej ulotnej chwili, tego momentu niepowtarzalnego spotkania z tobie podobnymi. Twoja podróż wiedzie do nich, do ich serc, do ich wnętrza. Podróżujesz przez ich wnętrze, przez ich emocje, ich wspomnienia, budzisz je i uruchamiasz. Twoja podróż przyprawia cię o zawrót głowy i nikt nie może jej ani zmierzyć ani przerwać. Nikt też nie będzie mógł jej poznać we właściwym jej wymiarze, bo to podróż przez wyobraźnię twoich ludzi, to ziarno, które się sieje w najbardziej odległych zakątkach ziemi: świadomość obywatelska, etyczna i ludzka twoich widzów. Z tego też powodu nie ruszam się, kontynuuję pracę w swoim domu, wśród najbliższych, w pozornym spokoju, pracując dzień i noc, ponieważ posiadłem sekret prędkości.
Autorką drugiego orędzia jest polska artystka Antonina Grzegorzewska, absolwentka Wydziału Malarstwa warszawskiej ASP zamieszkująca w Andaluzji. Zajmuje się m.in. reżyserią, ceramiką oraz rzeźbą. Jest również autorką utworów dramatycznych pt. "Ifigenia", "Migrena" i "On".
Śmierć łaciny otworzyła drogę kolejnym upadkom. Atrament zasechł. Śpiew kastratów zamilkł. Kartografia dobiegła kresu – nie ma już białych plam. Alchemia poległa. Sztuka pisania listów zasila poczet martwych dziedzin.
Teatr jest następny. Odkąd stał się pierwszym przemądrzałym - umiera.
Jego ciało godnie złożą do grobu, w którym spoczywają bachanalia, misteria i miniony świat żywych obrazów.
Ludzie z nim związani nie są jeszcze gotowi do pogrzebowych uroczystości. Bronią atrybutów starego panteonu. Są lobbystami swej dziedziny.
Jesteśmy świadkami nieuświadomionej reinkarnacji. Serce teatru bije, lecz nie na scenie.
Spektakl rozpoczyna się na lotnisku. Zasady rządzące tragedią, spisane w Poetyce Arystotelesa, pozostają aktualne, lecz zmieniły szyld i patronują podniebnej podróży. To w samolocie bowiem, a nie w teatrze mamy ich pełne, satysfakcjonujące zastosowanie.
***
Pterodaktyle są starsze niż teatr. Ptaki są starsze niż teatr. Teatr obezwładniony siłą grawitacji, pokonuje ją czasem za pomocą systemu sznurków i, jak zwykle on – udaje tylko, że umie wzbić się do lotu.
Realny scenariusz śmierci wpisany w samolotowy lot otwiera perspektywę archetypowego lęku. Samolotowa podróż jest dialogiem maszyny z meteorologią i fizyką, a jednak rozgrywa się też w duszach lecących. Załoga, pilot i skazani na siebie pasażerowie, przeżywają wspólnotę startu, turbulencji i lądowania. Namacalnie i realnie dotykają pojęcia wspólnoty, doświadczają go w zmianach ciśnienia, w filtrowanym bez końca wspólnym obiegu powietrza, w uldze lądowania, lęku w czasie burzy. Lot w sposób niepodważalny przenosi ich w inne miejsce. Ich wewnętrzne i zewnętrzne przemieszczenie, zmiana i przemiana są faktem, a nie tylko pobożnym życzeniem. Hasło wspólnota, podstawowe zjawisko uważane za spoiwo teatralnego doświadczenia i będące podstawą jego definicji, realnie w teatrze nie istnieje, jest wyssaną z palca, życzeniową formułą, która może się bronić jedynie na poziomie snobistycznego spotkania opinii w kuluarowych spędach teatromanów.
Samolot jest przeżyciem wielowymiarowym. Pikujący do Oceanu, czy lądujący miękko na pasie lotniska, jest naczyniem autentycznie rozpętanej emocji. Otwarcie podwozia jest momentem granicznym.
Fotele teatralne nie są wyposażone w pasy bezpieczeństwa. Jest to najprostszy dowód na to, że rzekome wstrząsy, którym możemy być poddani w teatrze, gdy ktoś bezpardonowo rozprawia się ze społecznym tabu, nie stanowią realnego zagrożenia. Loty samolotowe zaś obfitują w wypadki (czasem śmiertelne), gdy członkowie załogi, bądź zwykli pasażerowie, pozostawali w fotelu nieprzypięci.
Dotknięcie ziemi po podróży nad chmurami wywołuje zbiorowe katharsis.
Podróżni często klaszczą, lecz kapitan samolotu nie wychodzi do braw - skazywanie się na ocenę przypadkowych osób wzbudza zażenowanie. Kokpit pozostaje zamknięty. Klasa i dyskrecja zostają zachowane. Nagrodą pozostaje szczęśliwa realizacja umowy między pasażerem i przewoźnikiem.
Nie znamy twarzy kapitana, któremu na czas podróży oddaliśmy życie. Tajemnica zostaje zachowana.
Wyjście aktorów do ukłonów niweluje powagę teatralnego zdarzenia.
Ukłony są elementem kompromitacji. Wychodzenie do aplauzu zapełnia ewentualną pustkę ciszy, która mogłaby być płodna. Konfrontacja z niewybrzmiałymi oklaskami, jako element powstrzymania i zawieszenia, byłby może ostatnim ogniwem łączącym nas dzisiaj z korzeniami teatru. Z naszymi przodkami. Zostaje on jednak zignorowany. Zbieranie laurów, które staje się dopełnieniem wieczoru, podważa samowystarczalność dramatu. Jest gestem obnażającym i krok po kroku dekonspiruje mit. Wyjście do braw można nazwać brakiem honoru i osobistej godności.
Teatralne orędzia są miechami nerwowo dostarczającymi tlen do ledwo widocznego ognika. Opisują płomień, który nie istnieje. Operują mitem, który nie przetrwał. Chronią swoje tabu. Podtrzymują fikcję łączności z dawno zrąbanym genealogicznym drzewem. Z chwilą, gdy teatr oderwał się od pierwotnych związków z religijnym przeczuciem, zaczęła się jego emancypacja, która prowadzi do uzurpatorstwa i zakłamania. Gdyby nie istniały burze, słońce i księżyc, być może nie byłoby teatru. Pierwotne zaklinanie przyrody, oswajanie lęków, starożytne uwalnianie traum, zostało jednak przejęte przez psychologię i naukę. Sam teatr działa na zasadzie imitacji, reprodukcji kolejnego piętra udawania, rozpięty między komentarzem i kabaretem, powoli staje się tłem dla filmowej projekcji obecnej w teatralnych przedsięwzięciach, medium koniecznego, by sceniczny wywód był pełny.
Teatr jest wygodną przestrzenią kontrolowanych sapersko wybuchów. Odpowiednikiem serii „Katastrofy w przestworzach” oglądanej na zasłanej sofie. Lot samolotowy balansujący na granicy wszystkich możliwych scenariuszy to przestrzeń ryzyka realnego. Jego łączność z ptasim protoplastą jest żywa, mimo fatalnych zdarzeń, jakim może okazać się gołąb wkręcony w silnik.
Proces schyłku teatru postępuje nieubłaganie, mimo górnolotnych odezw, zaklęć towarzystwa teatralnych magów. Teatr uległ procesowi ewolucji. Z chwilą gdy jego duch ostatecznie sublimował się w materii, w strukturze zorganizowanej, w idei etatu, zgodnie z zasadą dostosowania został rozkradziony przez szereg dziedzin i zmutowany. Jego los podobny jest do losu niektórych kościołów zamienionych w kawiarnie, czy hotele. Pierwotnych szamanów zamienił w aktorów czekających na propozycję ról. Ekspresję wątpliwości, gniewu, lęku przerodził w projekty nad którymi meta-pieczę ma Międzynarodowy Instytut Teatralny. Freud ubezwłasnowolnił symbolicznie Ajschylosa. Manifestacje uliczne ze złowrogim, tlącym się lontem stały się Jungowskim zbiorowym snem. To one, bez teatralnych kart wstępu, jednoczą ludzi, aktorów wybranej idei.
Podróżni samolotowi jednoczą się w emocji podróży, wspólnym celu, jakim jest lotnisko ku któremu zmierzają. Zachowują jednak swoje poglądy w dyskrecji. Ordynarne manifestowanie światopoglądu zostawiają Teatrowi i ulicznym marszom.
Badanie granic teatru i ich poszerzania, olbrzymia dyskusja auto-analityczna, która w innych dziedzinach sztuki, w literaturze i w malarstwie, nie zatacza aż takich kręgów, wywodzi się z faktu, że biedny teatr nie ma swojego Prado, swojego Rijksmuseum i swojego Luwru. Być może z tego kompleksu wywodzi się humorystyczny dla obserwatorów egocentryzm, którego idea orędzi jest absolutnym potwierdzeniem. Ubijana nieustannie wokół teatru piana, która stara się dialogować z nieważkością, niestety nie może konkurować z prawdziwym cumulusem.
Teatr jest właściwie ostatnim bastionem utopii i jako taki, jak wydmy i zasłużone a niepotrzebne już dziedziny rzemiosła, być może zasługuje na specjalną ochronę. Trzeba jednak odważnie przyznać, że jest to utopia obnażona.
Samolotowy lot, „bujanie w obłokach” rozrysowywane przez Da Vinciego okazało się za to konkretem i w tej dychotomii leży cały paradoks, który każe teatrowi wygłaszać orędzia, a lotnictwu tych orędzi oszczędza.
Lot samolotowy i teatralny spektakl mogą się jednak spotkać w pasmach nudy.
W ziewaniu i ukradkowym spoglądaniu na zegarek. Nuda samolotowa ma jednak przewagę. Jest nudą o praktycznym zwieńczeniu. Pokonywanie kilometrów odbywa się z obiektywną intensywnością, wbrew jej i mimo niej. Nuda teatralna nie ma żadnej gratyfikacji i jest cofająca. Czas, który na nią poświęcamy w teatralnym fotelu nie będzie nam zwrócony, a teatralny fotel nie porusza się ani o centymetr.
Orędzia się zagęszczają. Ma je już każdy kontynent, indywidualne państwa. Zaczyna się akcja ratunkowa. Teatr jest dziedziną jak każda inna. Nie umie jednak przyznać się do swojego schyłku i tworzy patetyczne pamflety na temat swojej ontologii, uważając, że doda tym sobie jeszcze parę lat w todze powagi. Teatr jest bezbronny. Nieskuteczny. Nieprzekonujący. Może być mądry, piękny, zaskakujący, jest jednak zwyczajną gałęzią sztuki. Jako jedyny jednak co roku koronuje się w para religijnym natchnieniu i ogłasza ostatnim bastionem prawdy. Uratować go może tylko śmiech idący z jego własnych trzewi.
***
Mieszkam w miejscu, w którym w promieniu wielu kilometrów nie ma teatru, a w promieniu setek kilometrów nie ma dobrego teatru.
Dlatego, żeby dostać się do dobrego teatru jestem skazana na samolot.
Podczas spotkania z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru orędzie Carlosa Celdrána odczytał Jarosław Antoniuk - Dyrektor Teatru Lalki i Aktora w Łomży. W wydarzeniu wziął również udział Mariusz Chrzanowski - Prezydent Miasta Łomża, który w podziękowaniu za złożone pracownikom Teatru życzenia otrzymał replikę lalki Rycerza, czyli głównego bohatera spektaklu "Zaczarowany Jeleń".
Serdecznie pozdrawiamy. Do zobaczenia w Teatrze!